środa, października 25, 2006

Od morza do morza / From coast to coast

Jesień w Danii, zanim dni staną się nieprzyzwoicie krótkie i pochmurne, jest naprawdę piękna. W jeden z październikowych weekendów postanowilismy z Hectorem nacieszyć się jeszcze jesiennym słońcem i wybralismy się na cały dzień do Skagen, na sam koniec Jutlandii. W przebłysku geniuszu zabralismy ze sobą rowery, co okazało się być wspaniałym pomysłem. Przewiezienie roweru w duńskim pociągu jest całkiem łatwe i niedrogie, a przejażdżka wsród jesiennych nadmorskich wrzosowisk w jesiennym słoneczku to po prostu cos wspaniałego. Zwłaszcza, jesli ma się do dyspozycji swietne równiutkie duńskie scieżki rowerowe :)

Wsiadłszy na rowery pod dworcem w Skagen przejechalismy przez weekendowo senne miasteczko w stronę Grennen i cypla, przy którym spotykają się Bałtyki Morze Północne. Po drodze, biegnącej wsród sosnowych lasów i wrzosowisk zatrzymalismy się przy latarni morskiej. Dzielnie wspięłam się na sam szczyt i, co więcej, zdołałam wyjsć na balkonik i podziwiać widoki, a nie liczyć na to, że Hector wszystko dla mnie obfotografuje :) Było warto. Trudno opowiedzieć, ale zdjęcia mówią same za siebie.

Autumn in Denmark, before the days become shamefully short and cloudy, is really beautiful. The blue skies, golden sun and fading green leaves are a view worth waiting for the whole year. in one of October weekends Hector and I decided to enjoy some of the autumn sun and we went for a whole-day trip to Skagen, on the very North end of Jutland. We got an ingenious idea of taking our bikes, which was the best decision ever. It turned out taking a bike along on a train is fairly cheap and not problematic and biking through the autumn moors on the seaside enjoying October sun is something simply wonderful. Especially if you bike on nice straight Danish bike routes :)

We jumped on our bikes in front of the train station in Skagen and biked through the weekend-lazy town towards Grennen and the place where the Baltic and the North Sea come together. On the way we stopped at a sea light. I was brave enough to climb all the way up and, what is more, to go out and enjoy the view, not only relying on Hector to take pictures for me to see :) It was worth it. The view is hard to describe, but the pictures speak for themselves.

Hector na dworcu w Frederikshavn, czekając na pociąg do Skagen.
Hector on the train station in Frederikshavn, waiting for a train to Skagen.

Stacja Skagen :)
Skagen station :)

Hector na wschodnim wybrzeżu.
Hector on the east coast.

My na szczycie latarni morskiej.
Us on the top of the sealight.


Widok na koniec Danii.
The view of the end of Denmark.


Obserwatoria astronomiczne pośród wrzosowisk.
Astronomic observatories among moors.

Dowód na to, że dotarłam na szczyt.
Proof that I climed to the top.

Latarnia morska.
The sealight.


Spacerując plażą dotarlismy na cypel. Akurat tego dnia wiatr był bardzo łagodny, więc zderzające się fale nie były specjalnie imponujące, jednak warte zobaczenia. Podobnie jak plaża, pełna mniejszych i większych wydm, najróżniejszych wypolerowanych przez morze kamieni i jaśniutkiego drobnego piasku. Mniej romantycznie, od strony Szwecji z jasnego piasku wyrastają betonowe poniemieckie bunkry, jeden z nich kilkanascie metrów od brzegu, w połowie zatopiony przez morze, co uzmysławia, jak dużo wybrzeża zabrały już fale.

Z plaży w Grennen pojechalismy z powrotem do Skagen, skąd po przerwie na pyszne lody, zapuscilismy się aż na zachodnie wybrzeże (całe 4,5 km) do Gammle (Starego) Skagen. Duńczycy twierdzą, że zachodnie wybrzeże jest bardziej wietrzne i w sumie cos w tym jest, bo na zachodniej plaży wiało (nieznacznie) bardziej niż na wschodniej. Pozbierawszy kilka kolejnych kamyków do naszej kolekcji, wrócilismy do Nowego Skagen. Na nadbrzeżu portowym znaleźlismy przytulną "przasną" restauracyjkę, w której zjedlismy pyszny prosty obiad w postaci sztuki mięsa z gotowanymi ziemniaczkami i zblanszowaną marchewką z groszkiem. Pycha, zwłaszcza po dniu jeżdżenia na rowerze. Po obiedzie, niechętnie bo niechętnie, opuscilismy ciepłą knajpkę i popedałowalismy w zapadającym mroku na stację, złapać pociąg do domu.
Wspaniały dzień.

Walking the beach we reached the end of the peninsula. The wind on that day was very mild, so the view of the waves crashing against each other was not so impressive, but still worth seeing. Same as the beach itself, with its smaller and larger dunes, rounded and polished pebbles and light sand. From something less romantic, the spirits of the past remain on the Eastern side in a form of dark concrete nazi bunkers, one of them standing over ten metres in the sea as a proof how much land has been taken by the waves.

From the beach of Grennen we went back to Skagen and then, after a break for delicious ice-cream, we biked all the way (4,5 km) to the west coast in Gammle (Old) Skagen. The Danes say the West coast is more windy and well, I can say that the wind was blowing (slightly) stronger on the western beach. Having picked some more stones for our collection we biked back to the "new" Skagen. We found a nice cosy little restaurant in the harbour and had a delicious simple dinner - beef roast with potatoes and steamed carrot with green peas. Delicious, especially after a day of biking. Reluctantly we left the warm place and biked through the falling night to catch the train home.
Wonderful day.

W drodze na cypel.
On the way to the tip of Denmark.

Zbieram kamyki.
Picking little stones.

Uwaga - wiry ;)
Caution - whirlpools.

Hector na końcu Danii.
Hector on the tip of Denmark.

...i ja na końcu Danii :)
...and me on the tip of Denmark :)

Ślady pojazdu o wdzięcznej nazwie "piaskowa dżdżownica"
Tracks of a car named "the sandworm".

Wydmy z latarnią morską w tle.
Dunes with the sealight in the background.

Lody :) Zielona warstwa to mięta z czekoladą, pyszna. Nad nią warstwa o smaku panna cotty - wspaniała.
Ice-cream :) The green layer is chocolate-mint, I love it. The one on the top is panna cotta, marvellous.

Zachodnie wybrzeże.
The west coast.


Wybrzeże zachodnie raz jeszcze.
West coast one more time.

Obiad :)
Dinner :)


wtorek, października 17, 2006

Samochodem przez Danię / Denmark by car

Wbrew obiegowej opinii nie wszystko w Danii jest idiotycznie drogie. Jeżeli jesteśmy w stanie zadowolić się meblami z drugiej ręki, co przychodzi łatwo gdy ma się ograniczony budżet, urządzenie mieszkania niekoniecznie musi wydrzeć nam z gardła (czy gdzie tam kto trzyma) ostatnią koronę. Nieoceniony okazał się dla nas serwis Gul&Gratis, dzięki któremu udało nam się zdobyć kilka niedrogich mebli w bardzo dobrym stanie. Jedynym mankamentem tego systemu jest to, że sprzedający nie zawsze mieszkają na sąsiedniej ulicy a to stawia nas przed problemem zorganizowania transportu. Gdy pewnego popołudnia udało nam się "zaklepać" kilka mebli zdecydowaliśmy wynająć samochód.

Rozwiązanie najbardziej ekonomiczne okazało się być dość wysłużoną bagażówką, której głównymi zaletami było to, że jeździ (a przynajmniej taką mieliśmy nadzieję) i że nawet jeśli zdarzy nam się zarysować karoserię, czy w coś stuknąć, właściciel nie zauważy różnicy. Nic to.

Zaopatrzeni w plan dojazdu Hector i ja wyruszyliśmy na wielką wyprawę przez Danię, jakieś 30 km od Aalborga. Muszę przyznać, że duńska prowincja (przy założeniu, że Aalborg to metropolia ;) ) jest całkiem ładna. Samotne farmy tkwiące pośród rozległych pól i wyrastające gdzieniegdzie wieże kościołów mają swój urok. Przywodzą mi na myśl książki Jamesa Herriota, choć jego Yorkshire zapewne wyglądało nieco inaczej :) Ale i tutaj łatwo sobie wyobrazić weterynarza jeżdżącego od farmy do farmy z torbą leków i psem na tylnym siedzeniu.

Kontemplując widoki (z przerwami na ustalenie azymutu), załadowaliśmy samchód stołem, sześcioma krzesłami i rozkładaną sofą, po czym wróciliśmy do domu. I wtaszczyliśmy wszystko na górę :)

Contrary to what one may think not everything in Denmark is ridiculously expensive. If you have nothing against second-hand furniture, which comes easy with a considerably small budget, furnishing an appartment doesn't have to leave you øreless. A particularly good help to us was the Gul&Gratis service, thanks to which we were able to get several pieces of inexpensive furniture in a very good state. The only problem with buying things this way is that the selling person does not always live down the street, which makes us face the need to organise transportation. Ando so one afternoon, having booked some furniture, we decided to rent a car. The most economically satisfying choice proved to be a rather old Iveco, which main advantages were that it was able to drive (at least we hoped that) and that if we make a scratch or a dent, the owner won't see the difference.

Anyway, with driving directions and a compass in hands Hector and I got in the car and set on a big journey across Denmark, some 30 km away from Aalborg. I need to admit the Danish coutryside (provided we treat Aalborg as a big city :) ) is quite pretty. Lonely farms placed among vast fields with church towers on the horizon have their charm. It reminds me of James Herriot books, though I suppose his Yorkshire must have lokked a bit different :) Yet also here it's easy to imagine a vet driving from one farm to another with a bag of medications and a dog on the backseat).
Admiring the view (with shot breaks to check on the compass) we loaded the car with a table, six chairs and a sofa-bed and returned (safely) home. And afterwards dragged all this stuff upstairs :)


Hector przeglądający ogłoszenia przy kawie w Student House.

Hector looking through adverts over a coffee in the Student House.

Nasz samochód :)

Our car :)

Monica i nasz stół (jest z ciemnego drewna i nasza kuchnia wygląda, jakbyśmy mieszkali na zamku :P)

Monica and our table (it's made of dark wood and so our kitched looks like we were living in a castle :P)

Hector w bagażówce podczas rozładunku naszej kanapy (IKEA).

Hector in the back of the car, taking out our sofa-bed (IKEA).

Bynajmniej się nie wyleguję, tylko zwijam nasze dotychczasowe łóżko, czyli nadmuchiwany materac.

Me - not resting, but rolling a tourist mattress that served as our bed for the first weeks.


Montaż nowego łóżka (sofy).

Installing a new sofa-bed.

I efekt (wraz ze stolikiem do oglądania filmów).

And the effect (with a table for watching movies).

poniedziałek, października 16, 2006

Aalborg raz jeszcze Aalborg one more time

Po ponad roku przerwy pod koniec sierpnia znowu zjechałam do Aalborga, tym razem z przysłowiową jedną walizką (tylko w przenośni ;-) ) i zamiarem znalezienia "czegoś do roboty". Priorytetowym "czymś" jest doktorat w Aalborg Universitet, ale to jak na razie wielka niewiadoma. Pod koniec września złożyłam papiery i czekam. W tak zwanym międzyczasie zaglądam do skrzynki na listy w nadziei ujrzenia tam listu z oceną pracy magisterskiej, ale jak na razie AAU skutecznie buduje nastrój oczekiwania. Żeby zająć czas i zdobyć jakieś fundusze udało mi się znaleźć pracę jako... nauczyciel polskiego :-) Jako poważny pracownik prywatnej szkoły językowej usilnie staram się wpoić naszą (wy)mowę pewnemu Duńczykowi transportującemu ryby i inne takie tam. Przy okazji dowiaduję się sporo na temat rybołóstwa :)

After an over one year break, in the end of August I returned to Aalborg. This time I arrived with a so called "one suitcase" (only metaphorically) and a plan to "find something". The priority "something" is a PhD scholarship at Aalborg Universitet, but so far it's a great unknown. I submitted my documents in the end of September and I'm waiting for results. In the so-called meantime I'm looking in my mailbox hoping to find a letter with an evaluation of my MA thesis, but so far the AAU is aiming to excercise my patience. To keep myself busy and get some moneyI found a job as.... a Polish teacher :) As a serious employee of a language school I'm trying hard to teach our language (and pronounciation) to one Dane working in fish transport. On my part I learn a lot about fishery :)

Tym razem podziękowaliśmy Interational Accommodation Office i wynajęliśmy mieszknie na własną rękę. Znaleźliśmy przyjemne mieszkanko niemal w samym centrum Aalborga, 3 minuty od Gammel Torv. Problem z wynajmowaniem mieszkania w Danii (oprócz cen oczywiście) to to, że nie ma w nim prawie nic. Na szczęście kuchnia i łazienka są wyposażone w podstawowe sprzęty, ale to by było na tyle. Pokoje to w zasadzie ścian i podłoga. Nie ma co liczyć na żarówki ani nawet na gwinty, w które można by je wkręcić. Na szczęście połowa lokatorów naszego mieszkania to dyplomowani inżynierowie, którzy rozgryźli działanie instalacji elektrycznej, po czym skonstruowali, zainstalowali odpowiednie kable i wnieśli światło do wnętrz.
Kolejne tygodnie po wprowadzeniu się zajęło nam zdobywanie (i transportowanie) mebli i innych potrzebnych rzeczy oraz załatwianie wszystkich formalności. Mieszkanie na trzecim piętrze ma niewątpliwie swoje uroki, ale wnoszenie mebli po wąskich duńskich schodach boleśnie uzmysłowiło nam pewne związane z tym niedogodności.

This time we decide to avoid te International Accommodation Office and found an appartment on our own. We found a really nice place in the very centre of Aalborg, 3 minute walk from Gammel Torv. One problem when renting an appartment in Denmark (apart from the price) is that you get it almost completly empty. Fortunately there are basic kitchen and batroom facilities, but the other rooms are basically floor and walls. There aren't any lightbulbs, not mentioning the cables or sockets to put the lightbulbs in. Fortunatelly a half of our tenants are highly qualified engineers who investigated the construction of the electrical instalation, and then bought, assembled and installed the necessary cables and stuff and brought light into darkness. The weeks following our moving in were filled with buying (and transporting) furniture and all the necessary things and taking care of all the formalities. Living on a third floor has many advantages, yet carrying furniture up the narrow Danish staircase has painfully indicated us some important drawbacks.

Hector wciąga najcięższą kanapę świata na górę (gwoli ścisłości, jego koszulka jest mokra nie tyle od potu, co od deszczu, który musiał lunąć dokładnie w ciągu 20 minut, kiedy nieśliśmy kanapę ze sklepu do domu)
Hector is pulling upstairs the world's heaviest sofa (his t-shirt is wet not that much because of sweat as because of the rain that had to pour exactly during the 20 minutes when we were transporting the sofa from the shop to our appartment).


Alejandro walczy na drugim froncie najcięższek kanapy świata. Jak widać, schody są naprawdę wąskie, o półpiętrze nie wspominając.
Alejandro fighting on the other front of the worlds heaviest sofa. As you can see the staircase is really narrow.


... i nasza ekipa po udanym wtaszczeniu kanapy do "salonu" (od lewej): jakaś baba, Hector, Alejandro i Monica.
... and our team in the "living room" on a successfully transported sofa (from left): some girl, Hector, Alejandro and Monica.

Widok z okna Hectora i mojego pokoju.
The view from Hector's and mine room window.



Do dwóch razy sztuka? One time - no time?


Po długiej, długiej przerwie sumienie nakazało mi znowu zająć się blogiem. Ponieważ publikowanie (i oglądanie) zdjęć w poprzednim blogu nie było najlepsze (i ponieważ przez kilka miesięcy w ogóle się nim nie zajmowałam), postanowiłam zacząć jeszcze raz, "od nowej strony". Tym razem obiecuję solennie, że postaram się wytrwać. Do roboty więc!

After a long, long break I finally decided to go back to my blog. As I was not truly happy with the way of posting pictures (and their quality) in the previous blog I decided to start "in a new site". This time I'll try my bst to keep it up to date. And always include an English version (really sorry for not doing that the previous time). Anyway, off to work then!