My w Goteborgu. W dalekim tle ratusz.
Us in Goteborg. The City Hall in the far background.
Garth, znajomy jeszcze z czasów Erasmusa z Goteborga, po kilku latach mieszkania w Szwecji postanowił wrócić do rodzinnej Australii. Zadanie o tyle trudniejsze, że razem ze sobą zabiera swoję szwedzką żonę, Karin, i małą córeczkę, Ingrid. Z ich opowieści wynika, że w przeciwieństwie do tego, co by nam się mogło wydawać, Australia nie jest tak chętna do przyjęcia nowych mieszkańców, nawe jeśli pochodzą z tak "cywilizowanego" kraju, jak Szwecja. W każdym razie skoro Karin dostała w końcu pozwolenie na pobyt, nie pozostało nic innego, jak kupić bilet i lecieć.
Ponieważ ja osobiście nie planuję w najbliższym czasie wyjazdu do Australii, postanowiliśmy wykorzystać ostatnie ładne dni listopada na to, żeby wskoczyć na prom i pożegnać się przed wyjazdem Gartha & co.
Pogoda faktycznie trafiła nam się śliczna i przez całą sobotę włóczyliśmy się z Hectorem po Goteborgu. Hector co prawda był tu już dwa razy, ale za każdym razem przejazdem i dopiero teraz miał okazję naprawdę poznać miasto. Przeszliśmy najpierw dawną dzielnicą robotniczą Haga (obecnie jedna z najbardziej urokliwych części miasta), wspięliśmy się na wzgórze ze Skansen Kronan (wspaniały widok), po czym przeszliśmy się całą Vasagatan, od mojego dawnego instytutu, mijając główny budynek uniwersytetu aż do fontanny Posejdona na Avenyn :)
Przy Avenyn skusiliśmy się na wizytę w kawiarni serwującej najlepsze muffinki świata. Hector potwierdził moją opinię, chociaż jego muffinka była tak czekoladowa, że zjedzenie jej w całości było nie lada wyczynem. Moja, malinowa z kardamonem, miała nieco mniej intensywny smak, ale była równie pyszna.
Z wysokim poziomem cukru we krwi ruszyliśmy z kopyta w dół Avenyn. Po drodze na nadbrzeże spotkaliśmy się z Garthem, który (z Ingrid w wózku) przejął rolę przewodnika. Przeszliśmy się aż do budynku opery i kawałek dalej, żeby zobaczyć oryginalny chiński stateczek - restaurację, przycholowany (o dziwo!) z Chin. Po odpoczynku u Wojtka, popędziliśmy znów do Gartha na małe przyjątko, na które wpadli też Jonas i Kristina. Karin dołączyła do nas trochę później. Było świetnie, powspominaliśmy stare i nie tak stare czasy przy meksykańskich (!) przekąskach i krwawej mary.
Następnego dnia, po pysznym śniadaniu z Wojtkiem, wybraliśmy się w trójkę na spacer po zachodniej stronie miasta, przez Masthugget aż do mostu i słynnej lodziarni za zajezdnią. Przeszliśmy się też po Slottskugen, delektując się jesiennym słonkiem. Po południu wsiedliśmy z powrotem na prom i popłynęliśmy przez nocne morze. Żeby było śmieszniej, na przystani w Frederikshavn spotkaliśmy ciocię Gosię, która właśnie wracała z weekendu u Justyny. Podróżnicza z nas rodzina :P
Garth, a friend from my Erasmus time in Goteborg, decided, after a couple of years of living in Sweden, to return to his home Australia. A task all the more challenging as he's taking along his Swedish wife Karin and his little daughter Ingrid. Of what they were saying, it seemsAustralia is not all that open to receive new inhabitants, even if they come from such "civilised" countries as Sweden. Anyway, as Karin finally got her residence permit, there was notheing left to do, but to buy a ticket and go.
As I personally don't plan travelling to Australia in the nearest future, Hector and I decided to use nice November days to jump on a ferry and wish Garth & co a happy journey.
The weather was really nice, so we spent the whole Saturday just walking around the city. Hector has already been there twice, but both times only passing through, so this time he finally got a chance to actually see the city. We walked through an old labourers' district, Haga (currently one of the most picturesque parts of the city), we climbed a hill of Skansen Kronan (great view) and we walked all the Vasagatan from my old institute, past the main university building until the Poseidon fountain in Avenyn :)
In Avenyn we allowed ourselves to be tempted and took a break in a cafe serving the best muffins in the world. Hector supported my opinion, though his muffin was so chocolaty that eating it all was a real challenge. Mine, raspberry and cardamon, had a bit less intensive flavour, but it was equally delicious.
With a high level of sugar in blood we set on down the Avenyn. On the way to the harbour we met up with Garth, who (together with Ingrid) took over the role of a guide. We walked along the river bank to the opera house and a little bit further to see a little Chinese restaurant-ship, which has been pulled to Sweden all the way from China (surprise!).
After a short rest at Wojtek's, we went over to Garth's for a little party, together with Jonas and Kristina. Karin joined us a bit later. We had a great time talking about old and not so old times over some Mexican (!) food and Bloody Marys.
Next day, after a delicious breakfast with Wojtek, all the three of us went for a walk to the Eastern part of the city, to Masthugget and all the way to the bridge and a nearby ice-cream shop :). We also took a walk through the Slottskugen in a delightful autumn sun. In the afternoon we jumped on the ferry back and sailed across the night sea. To make it more funny, in the harbour in Frederikshavn we met my aunt Gosia, who was just coming back to Sweden from a weekend at my cousin's. We're a family of travellers :PHector z komórką przed Skansen Kronan.
Hector with a mobile in front of Skansen Kronan.
...i przy armatach (zawołałoby się "na Szweda!" ale w tym kontekście to jakoś bez sensu ;-) )
... and next to canons (we used the same to fight the Swedes in 17th century :-P)
Ja i widok na wschodnią stronę, na wzgórzu park Slottskugen.
Me and a view on the eastern side, on the hill the Slottskugen park.
Ja w Haga.
Me in Haga.
Po drodze natrafiliśmy na koncert muzyki dawnej w jednym z kościołów. Ślicznie.
On the way we came across a concert of Early Music in one of the churches. Nice.
Goteborgs Universitet
Pobojowisko po muffinkach. W zapale zapomnieliśmy o zrobieniu zdjęcia przed konsumpcją.
Muffins leftovers. We were so impatient to devour them that we forgot to take a picture before the consumption.
Hector przed Posejdonem. W tle Muzeum Sztuki (nazywane przez rodziców Reichstag)
Hector in front of the Poseidon. In the background the Art Museum (The Reichstag, as my parents call it)
Hector nad kanałem.
Hector over the canal.
Niewyraźny Hector na tle opery.
Blurry Hector and the Opera House.
Kristina i Ingrid ogladają zdjęcia.
Kristina and Ingrid watchin pictures.
U Gartha. Od lewej: Jonas, Kristina, Garth, Hector.
At Garth's. From the left: Jonas, Kristina, Garth, Hector.
Karin (tyłem), Kristina, ja, Jonas.
Karin (back), Kristina, me, Jonas.
Wojtek i Hector na wzgórzu Masthugget.
Wojtek and Hector on the Masthugget hill.
Kościół na Masthugget.
The Masthugget church.Łoś w Slottskugen.
A moose in Slottskugen.
Wojtek i Hector w Slottskugen.
Wojtek and Hector in Slottskugen.